Martine Bulard: Dokąd doprowadzi eskalacja? (pogłębiona refleksja na temat skomplikowanych relacji chińsko-amerykańskich z Le Monde diplomatique – przypis K.Mróź)

logo-30_pl6

https://www.monde-diplomatique.pl/index.php?id=1_4 

 W swojej krucjacie przeciwko importowi Donald Trump grozi podwyżką ceł na wszystkie wyroby chińskie. Ma nadzieję stworzyć z Europą wspólny front przeciwko Chinom. Chiny starają się uwolnić od zachodnich wpływów na swoją gospodarkę, przyspieszając modernizację i znajdując nowe rynki zbytu.

Amerykanie i Chińczycy wykopali (handlowe) topory wojenne i nie wydaje się, aby cokolwiek mogło ich powstrzymać. Donald Trump zaczął od gróźb pod adresem tych, którzy „nas okradają” (18 kwietnia 2017 r.), czym ściągnął na siebie ostrzeżenie Xi Jinpinga: „Nikt nie powinien oczekiwać, że Chiny przełkną upokorzenie ze szkodą dla swoich interesów” (18 października 2017 r.) [1]. Od eskalacji werbalnej szybko przeszli do sankcji celnych. W Waszyngtonie podniesiono taryfy (z 10 do 25%) na szereg importowanych z Chin towarów. Chiny ripostowały.

Serial zaczął się wiosną, trwał całe lato i grozi, że będziemy oglądali go jeszcze wiosną przyszłego roku. W końcu sierpnia br. produkty chińskie (stal, aluminium, chemia, tekstylia, elektronika) na sumę 100 mld dolarów obłożono podwyższonym cłem przy wwozie do Stanów Zjednoczonych; posunięcie to szybko spowodowało podniesienie taryf celnych na produkty amerykańskie (soja, wieprzowina, samochody…) wartości 50 mld dolarów. Szykują się kolejne posunięcia represyjne. Ze strony amerykańskiej sporządzono listę 1300 towarów, których wartość może wynosić 200 mld dolarów (wartość całego importu z Chin w 2017 r. wynosiła 505,6 mld dolarów). Po stronie chińskiej sporządzono listę 150 towarów amerykańskich, których wartość może wynosić 60 mld dolarów (wartość całego importu z USA wynosiła w 2017 r. 128 mld dolarów).

Jeśli wierzyć członkom pewnych kół w Pekinie i Hongkongu, którzy powstrzymują się od publicznych wypowiedzi, „wydaje się, że władze w Pekinie zaskoczył blitz protekcjonistyczny Trumpa i nie doceniły one wzrostu nastrojów antychińskich w elicie amerykańskiej” [2]. Cytują oni byłego amerykańskiego doradcę politycznego, który powiedział: „Aby zrozumieć politykę amerykańską, Pekin za bardzo liczy na Wall Street i elitę polityczną”, w tym na Henry’ego Kissingera, który przyczynił się do otwarcia w stosunkach między tymi dwoma państwami, „to znaczy na ludzi, którzy nie wywierają żadnego wpływu na Trumpa.”

Trump zastopował porozumienie

Faktycznie, na to wygląda, ponieważ negocjatorzy chińscy, prowadzeni przez Liu He, męża zaufania prezydenta, myśleli, że w maju br. doszli z Amerykanami do porozumienia, obiecując zwiększyć zakupy energii i produktów rolnych, a ponadto zaoferować przedsiębiorstwom zagranicznym – zwłaszcza, rzecz jasna, amerykańskim – możliwość uzyskania większościowych udziałów w spółkach chińskich. Za mało i za późno. Zdaniem amerykańskiej agencji finansowej Bloomberg „Trump zastopował porozumienie”. Przekonało to władze w Pekinie, że prezydent amerykański „nie zrezygnuje, dopóki nie udaremni wzlotu Chin” [3].

Pogląd ten podziela się na szeroką skalę w elicie chińskiej. Debata (bardzo wyciszona) dotyczy zasadniczo tego, jak postępować z amerykańskimi przyjaciółmi. Niektórzy, jak np. dyrektor Centrum Studiów Amerykańskich na Uniwersytecie Renmin w Pekinie, Shi Yinhong, uważają, że konfrontacja ta „to w dużej mierze wina Chin, które przez wiele lat nic nie zrobiły” [4] i doradzają ostrożność. To fałszywy problem, czytamy na łamach bardzo oficjalnego Global Times. „Na krótką metę Stany Zjednoczone nie zrezygnują ze swoich intencji powstrzymania Chin. [Konfliktu] nie można więc zażegnać wysiłkami z naszej strony polegającymi na tym, że będziemy cicho siedzieć i dopasowywać do tego naszą postawę dyplomatyczną i publiczną” [5]. W dzienniku tym czyni się bezpośrednio aluzję do doktryny ojca reform, Deng Xiaopinga, który zalecał, aby „kryć się ze swoimi talentami i czekać na swój czas”. Przeciwnie, obecny prezydent wybrał afirmację na arenie międzynarodowej jako „wielkiego kraju” numer jeden – to jego własne słowa – z którym Ameryka powinna rozmawiać jak równy z równym.

Dyskusji całkowicie nie przerwano. W końcu sierpnia br. delegacja pod przewodnictwem wiceministra handlu Wang Shouwena udała się do Waszyngtonu. Nikt nie spodziewał się, że wizyta ta odniesie jakiś skutek i nie odniosła. Oficjele amerykańscy nazwali Wanga „handlowym łobuzem”, co do dialogu nie zachęca…

Już nie tylko chodzi o handel

Jednemu z doradców ekonomicznych chińskiej kancelarii prezydenckiej, Yifanowi Dingowi, agresywność amerykańska przypomina ofensywę administracji Ronalda Reagana w latach 80. „przeciwko Japonii, która była wtedy drugą gospodarką świata”. Stany Zjednoczone zaprowadziły wtedy olbrzymie cła (dochodzące do 100% na telewizory i magnetowidy) i doprowadziły do wzrostu japońskich stóp procentowych, toteż Japonia musiała się „ugiąć” i popadła w depresję, z której do dziś nie wydostała się do końca… Jest to scenariusz, którego Chińczycy się nie boją. „Nie chcemy wojny handlowej. Możemy jednak jej sprostać, jeśli do niej dojdzie”, zapewnia Yifan.

Podobnie jak wczoraj władze w Tokio, władze w Pekinie stawiają na eksport, który przez długi czas był motorem wzrostu gospodarczego Chin. Aby wyjść ze stagnacji i zamknięcia się w sobie, które cechowały okres maoistowski, w końcu lat 70. przywódcy chińscy posłużyli się narzędziami, jakie mieli do dyspozycji: liczną, wykwalifikowaną i wykształconą, zdyscyplinowaną i nisko opłacaną siłą roboczą, kapitałami zagranicznymi poszukującymi nowych rynków, instytucjami międzynarodowymi starającymi się odryglować gospodarki starego świata.

„Chiny wahały się, czy przystąpić w 2001 r. do Międzynarodowej Organizacji Handlu (WTO)”, przyznał w styczniu 2017 r. w Davos prezydent Xi. „Doszliśmy jednak do wniosku, że należy odważnie popłynąć w wielkim oceanie rynków światowych i nauczyliśmy się pływać” [6] – tak dobrze i tak szybko, że Chiny wyprzedziły gospodarkę francuską, brytyjską, niemiecką, a następnie japońską. Ich PKB wyniósł w 2016 r. 11 200 mld (11,2 bln) dolarów, a amerykański PKB – 18 569 mld (18,56 bln). Obecnie niektórzy uważają, zwłaszcza w Waszyngtonie, że Chiny mogą wyprzedzić USA.

W swoim dobrze znanym wyszukanym języku Trump oświadczył: „Ci wszyscy imbecyle, którzy skupiają się na Rosji, lepiej zrobiliby, gdyby zajęli się Chinami” [7]. Zdobył punkt uchwaloną (również przez większość demokratów) w sierpniu br. ustawą o obronie narodowej. Czyni ona z Chin i ze „stawienia czoła ich wpływom” „główny priorytet Stanów Zjednoczonych”, który „wymaga zintegrowania rozmaitych elementów, zwłaszcza dyplomatycznych, ekonomicznych, wojskowych i wywiadowczych” [8]. Nie ma już mowy tylko o handlu…

Ameryka gra na zastraszenie

Przewaga amerykańska we wszystkich tych dziedzinach (technologicznej, ekonomicznej, dyplomatycznej i wojskowej) jest niewątpliwa i choć Państwo Środka odnotowuje szybki wzrost gospodarczy, to jego PKB na jednego mieszkańca nie osiąga nawet 15% amerykańskiego. Na razie Ameryka gra na zastraszenie. Natomiast Chiny biją rekord, jeśli chodzi o nadwyżkę handlową: wynosi ona 276 mld dolarów, tzn. 35-40% zagranicznej amerykańskiej faktury handlowej. „Nasz przemysł był od lat, nawet od dziesięcioleci, celem nielojalnych ataków handlowych”, peroruje Trump. „Spowodowało to u nas zamknięcie fabryk, zwolnienia milionów pracowników, zdziesiątkowało nasze społeczności” [9].

Dezindustrializacja zaczęła się wiele lat przed wkroczeniem Chin na scenę światową, ale to nie wywołuje dyskusji. Rozpacz i gniew społeczeństw sprawia, że zwracają się one coraz bardziej ku autorytarnym politykom i prawicowym radykałom, zarówno w USA, jak i w Europie i Azji. Nie należy jednak stawiać błędnej diagnozy. To nie „nielojalne praktyki” są źródłem chińskich sukcesów – choć one mają miejsce, jak o tym świadczą apelacje do WTO.

Chiny, które lubią chwalić się swoimi osiągnięciami (takimi jak wyprowadzenie 800 mln Chińczyków ze skrajnego ubóstwa), wykorzystały reguły narzucone przez najpotężniejsze państwa ze Stanami Zjednoczonymi na czele.

Nic jednak nie zmuszało przywódców zachodnich do otwarcia swoich krajów na wszystkie wiatry handlowe, do zachęcania do delokalizacji i do likwidowania po kolei instrumentów interwencjonizmu gospodarczego pod presją przedsiębiorstw wielonarodowych, które rzuciły się na terytorium chińskie. Nawet dziś ponad cztery importowane produkty „chińskie” z dziesięciu (42,6%) to wyroby zainstalowanych w Chinach przedsiębiorstw zagranicznych, które kontrolują całą linię produkcyjną tych wyrobów (od zaprojektowania do sprzedaży) i ciągną maksimum zysków. Najbardziej znany przykład to iPhone Apple’a, montowany w Chinach, ale udział chiński to tylko 3,8% wartości dodanej, natomiast udział amerykański stanowi 28,5% wartości dodanej.

Chiny rozwijają swoje technologie

Oczywiście przywódcy chińscy nakłonili przedsiębiorstwa zagraniczne, aby przeniosły do Chin część swoich technologii i know how. Tak jest zwłaszcza w przypadku przemysłu lotniczego, elektroniki, przemysłu samochodowego, produkcji pociągów szybkobieżnych, energii jądrowej itd. Lecz przedsiębiorstwa wielonarodowe wcale temu się nie opierały, gdyż były zachwycone, że będą wyzyskiwać tanią siłę roboczą i nie będą oglądać się na ekologiczne skutki swojej działalności gospodarczej.

Można narzekać na to, że władze chińskie nie wykazały się gorliwością w sferze ochrony swojego społeczeństwa przed rosnącymi nierównościami i zanieczyszczeniami środowiska, ale jak wiadomo, skargi na to nie figurują w litanii oskarżeń wysuwanych pod ich adresem przez Trumpa i jego przyjaciół. Tym, co ich martwi, jest fakt, że „handel nie oswoił Komunistycznej Partii Chin. Państwo partyjne nadal sprawuje silną kontrolę nad gospodarką chińską”, stwierdza ekonomista Brad W. Setser [10]. Innymi słowy olbrzymy kapitalizmu nie mogą robić tam interesów tak, jak im to się podoba.

Dotyczy to nie tylko tradycyjnych gałęzi przemysłu, takich jak hutnictwo, ale również olbrzymów internetowych, takich jak Google, Amazon czy Facebook. Apple to jedyny z bandy GAFA, który wychodzi z tego obronną ręką. Z Alibabą, Tencentem, Weibo, WeChatem… Chiny potrafiły bowiem rozwinąć swoje technologie. Oczywiście, władze komunistyczne korzystają z nich po to aby cenzurować opozycjonistów, ale 802 mln internautów (57,7% ludności) i ich metadane pozostają w dużej mierze poza zasięgiem GAF, co czyni z Chin jedno z rzadkich miejsc na świecie, które wymyka się spod kontroli.

To dlatego bardzo modna Dolina Krzemowa – bastion demokratów – robi wspólny front z bardzo starym Rust Belt, Pasem Rdzy – twierdzą amerykańskiego prezydenta – i z olbrzymami przemysłu hutniczego. „Pozostają one w ścisłych związkach z wieloma wysokimi urzędnikami” administracji Trumpa, a w tym z reprezentantem Stanów Zjednoczonych do spraw handlu Robertem Lightizerem, który był już obecny w ekipie Reagana w latach 80., o czym przypomniano na łamach New York Times [11]. Chodzi jednak o to, aby bronić interesów akcjonariuszy, a nie gniewnych robotników, nawet jeśli niektórzy z tych ostatnich mogą skorzystać z walki z importem tanich towarów.

Dane nie potwierdzają fanfaronady

Oczywiście wolny handel, który niemal wszyscy – z Xi włącznie – wychwalają, wyrzucił na bruk miliony pracowników najemnych na całym świecie i spowodował bezprecedensowe szkody ekologiczne, lecz uprawiany przez Trumpa protekcjonizm służący w całości ochronie zysków nic nie zmieni na korzyść olbrzymiej większości obywateli amerykańskich. Grozi, że na wojnie handlowej zyska niewielu… a nawet nikt.

Dla naczelnego doradcy gospodarczego Białego Domu, Lawrence’a Kudlowa, nie ulega wątpliwości, że Chiny w końcu ustąpią pod presją prezydenta Stanów Zjednoczonych. Jego zdaniem gospodarka chińska stoi na skraju eksplozji. „Handel detaliczny i inwestycje się załamują”, stwierdził podczas gabinetowej dyskusji sfilmowanej za zgodą Trumpa przez dziennikarzy amerykańskich [12]. Tymczasem żadne dane nie potwierdzają tej fanfaronady. Import chiński nadal rośnie – od lipca 2017 do lipca 2018 r. wzrósł o 27,3% – co świadczy o dobrze rozkręconej działalności gospodarczej. Jeśli chodzi o eksport, to również nadal rośnie – wolniej, ale w budzącym respekt tempie 12,2% rocznie.

Starcie z pewnością nie będzie dla Chin bezbolesne. Sprzedaż do Stanów Zjednoczonych to 20% ogółu eksportu. Drastyczna redukcja przełoży się siłą rzeczy na spadek produkcji w przemyśle elektronicznym czy włókienniczym, jak również w takich sektorach, jak przemysł hutniczy i chemiczny, w których występuje nadwyżka mocy produkcyjnych. Powinno to przyspieszyć przeprowadzane już restrukturyzacje, kiedy na horyzoncie rośnie widmo ruchów społecznych, czego skutki mogą być nieobliczalne.

Poza tym w końcu sierpnia br. premier Li Keqiang obiecał uruchomić środki pomocowe na sumę 100 mld dolarów dla przedsiębiorstw poszkodowanych przez restrykcje handlowe. Synchronizacja restrukturyzacji z planowanym przez rząd przestawianiem się na bardziej wykwalifikowaną gospodarkę może okazać się groźniejsza niż bezpośredni wpływ tych restrykcji na wzrost gospodarczy, który zgodnie ze studiami amerykańskimi spadnie z tego powodu o 0,1-0,2%.

Chińskie pola manewru

Na razie Chiny afiszują się swoim wzrostem gospodarczym, który w drugim kwartale 2018 r. wyniósł 6,7% – więcej niż oficjalnie przewidywano (6,5%). Te bardzo polityczne dane świadczą przede wszystkim o tym, jaki jest poziom wzrostu, który pozwala wchłaniać siłę roboczą napływającą na rynek pracy i unikać wszelkiego konfliktu społecznego na większą skalę. Tymczasem eksport już od dawna nie służy gospodarce chińskiej za lokomotywę. Zastąpiły go spożycie wewnętrzne i inwestycje (odpowiednio 43,4% i 49% PKB). Jeśli sprawy przybiorą zły obrót, prezydent ma środki na to, aby machinę puścić ponownie w ruch.

Nie może powtórzyć zagrania z 2007-2008 r., kiedy to, w chwili kryzysu, jego poprzednik odkręcił do końca krany budżetowe za cenę przerażającego marnotrawstwa i niepokojących zadłużeń, które władza obecna stara się wchłonąć. Dysponuje jednak polem manewru. W odróżnieniu od Japonii lat 80. „mamy rynek w postaci 1,3 mld mieszkańców, który trudno będzie zniszczyć Trumpowi i jego doradcom”, zaznacza pewien ekonomista chiński.

Xi i jego ekipa dysponują również drugim orężem, które pozwala stawić czoło spowolnieniu wzrostu gospodarczego: planem Made in China 2025, wylansowanym trzy lata temu po to, aby zapewnić rozwój bardziej innowacyjnego przemysłu i uzyskać samodzielność w sześciu sektorach (w tym w teleinformatyce, ale również w robotyce, przemyśle lotniczym i kosmicznym, inżynierii oceanicznej, pojazdach elektrycznych, biomedycynie, nowych materiałach, energii…). Publiczne i prywatne wydatki na badania rozwojowe przekraczają obecnie 2,3% PKB. Oczywiście władze chińskie liczyły na skrócenie terminów uzyskiwania technologii przyszłości poprzez wykupy przedsiębiorstw za granicą. Tymczasem władze amerykańskie to zawetowały, a niektóre rządy europejskie, takie jak niemiecki, wprowadziły na tym polu restrykcje.

Jest jednak dość rezerw finansowych na to, aby można było dokonać tego w samych Chinach. Nie ma żadnych zapowiedzi przy dźwiękach fanfar, ale jak wyjaśnia Yifan, nie uciekając się do żadnej gry słów, „embargo amerykańskie na wyroby elektroniczne było sygnałem dla naszych przywódców, że trzeba założyć słuchawki, ponieważ Chiny to pierwszy rynek chipów amerykańskich. Wkrótce będą je wytwarzać przedsiębiorstwa chińskie… i będą to robić taniej.”

Made in China 2025

Poza ożywieniem swojej własnej gospodarki przywódcy chińscy chcą osiągnąć dwa cele: mieć wolne ręce i pozyskać partnerów na świecie, zwłaszcza w krajach rozwijających się. Wykorzystanie przez Trumpa technologii na licencjach amerykańskich i „olbrzymiego przywileju, jaki stanowi dolar” – jak określił to w 1964 r. Valéry Giscard d’Estaing – do stosowania sankcji wobec przedsiębiorstw współpracujących z Iranem i wymuszania, aby współpracę tę zerwały, musiało w końcu przekonać Chińczyków, że należy wyjść z pułapki zależności. Dali zresztą do zrozumienia, że Chiny nadal będą handlować z Iranem, używając juana, w ramach dwustronnych porozumień finansowych.

„Byłoby to niemożliwe, gdybyśmy nie prowadzili polityki umiędzynarodowienia naszej waluty”, podkreśla pekiński ekonomista specjalizujący się w badaniach stosunków międzynarodowych, który woli zachować anonimowość [13]. Większość wielkich banków chińskich operuje jednak nadal dolarami. Jeśli chodzi o produkty eksportowane do państw, z którymi Stany Zjednoczone mają złe stosunki, to nie mogą one zawierać żadnego komponentu amerykańskiego, gdyż w przeciwnym razie podlegają trumpowskim sankcjom.

Grupa telefoniczna Zhongxing Telecommunication Equipment (ZTE), przez pewien czas zakazana w Stanach Zjednoczonych, ponieważ handlowała z Koreą Północną i Iranem, musiała ustąpić; obecnie władze w Waszyngtonie bardzo jej pilnują [14]. Taka forma ograniczonej suwerenności jest trudna do przełknięcia dla nacjonalistów z Zhongnanhai, gdzie w cieniu Zakazanego Miasta ma siedzibę rząd.

Według wszelkiego prawdopodobieństwa realizacja planu Made in China 2025 ulegnie przyspieszeniu, choć figurował w katalogu pretensji amerykańskich. Amerykanie upatrują w nim niebezpieczną „wolę samowystarczalności”, twierdzi Elizabeth C. Economy, dyrektorka spraw azjatyckich w nowojorskim Council on Foreign Relations, a nawet „nową rewolucję”, która „zmierza do rzucenia wyzwania promowanym przez Stany Zjednoczone wartościom i normom międzynarodowym” [15].

Potencjał partnerstwa regionalnego

Tu też jesteśmy daleko od zwykłej wojny handlowej. Dyrektor Szkoły Studiów Międzynarodowych na Uniwersytecie Pekińskim, Wang Yon, kontestuje taką wizję. „Argument, że chiński model rozwoju i jego filozofia rzucają wyzwanie Stanom Zjednoczonym, nie ma sensu. Chiny nie szerzą swojej ideologii na zewnątrz i kładą nacisk na prawo każdego kraju do podążania swoją własną drogą rozwoju.”

Chiny faktycznie nie mają żadnych ambicji mesjanicznych i ich model polityczny to nie żadna atrakcja. Nie znaczy to jednak, że godzą się z regułami podyktowanymi nazajutrz po II wojnie światowej pod egidą Stanów Zjednoczonych, Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Prezydent Xi tego nie ukrywa. „Chcemy aktywnie uczestniczyć w reformie sytemu światowego”, oświadczył on kadrom partii komunistycznej na centralnej konferencji poświęconej sprawom pracy dyplomatycznej [16] w czerwcu br. W tym celu Chiny tkają swoją sieć.

Jest to zresztą ich trzeci oręż służący stawieniu czoła amerykańskiemu embargo: należy opierać się na swoich partnerach, a przede wszystkim na sąsiadach. Większość z nich obawia się chińskiej potęgi i apetytów gospodarczych, ale potrzebuje rynków zbytu, a handel wewnątrzazjatycki stanowi 43% handlu krajów regionu [17]. Prezydent amerykański, wymierzając gorączkowo kary, zadarł ze swoimi historycznymi sojusznikami – Japonią i Koreą Południową – również podnosząc im cła (stal, samochody itd.).

Chiny mogą skorzystać z okazji i ożywić Wszechstronne Regionalne Partnerstwo Ekonomiczne (RCEP) – porozumienie o wolnym handlu wymyślone przez Chiny przeciwko Partnerstwu Transpacyficznemu, zainaugurowanemu przez Baracka Obamę z myślą – już wtedy – o powstrzymaniu Chin, a wyrzuconemu do śmieci przez Trumpa. Poza 10 państwami Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN) [18] wspomniane partnerstwo obejmuje Japonię, Australię, Nową Zelandię, Indie i Koreę Południową.

Chińskie delokalizacje i jedwabne szlaki

Dyrektor Centrum Badań Australia-Japonia na Australijskim Uniwersytecie Narodowym, Shiro Armstrong, widzi w tym „naturalną okazję, aby przystąpić do budowy koalicji azjatyckiej. (…) Grupa skupia niektóre najważniejsze i najbardziej dynamiczne gospodarki świata.” Cytuje pewne studium australijskie, w którym dowodzi się, że „nawet jeśli cła wzrosłyby na świecie o 15% (jak podczas Wielkiej Depresji), to i tak kraje Wszechstronnego Regionalnego Partnerstwa Ekonomicznego mogłyby kontynuować swoją ekspansję gospodarczą, znosząc cła między sobą.”

Nie ma jednak pewności, że wszystkie byłyby na to gotowe. Na przykład Australia wygnała grupę ZTE, która miała zainstalować technologię mobilną piątej generacji 5G. Toczą się jednak dyskusje. Pekin i Tokio nawiązały dialog. Seul szuka punktów oparcia w swoich rokowaniach z Koreą Północną. Indie starają się zachować równowagę między Pekinem a Waszyngtonem…

Przedsiębiorstwa chińskie zaczęły się delokalizować, aby skorzystać z jeszcze niższych płac – w Bangladeszu, Wietnamie czy Afryce Południowej – oraz aby… obejść embargo i wysokie cła: wyroby zamawiane przez grupy chińskie będą zametkowane made in Bangladeshmade in Vietnammade in South Africa i unikną ceł amerykańskich.

„Chiny ugną się jak Meksyk”

Co więcej osławione „jedwabne szlaki”, które pozwalają dotrzeć drogą lądową do Europy przez państwa środkowoazjatyckie i Rosję lub drogą morską dookoła Afryki, również powinny służyć rynkom zbytu, zwłaszcza przy budowie infrastruktur. Prezydent chiński bardzo zręcznie uczynił z tych mitycznych szlaków wielostronny projekt, tworząc Azjatycki Bank Inwestycji Infrastrukturalnych (AIIB). Ma on 57 założycieli, w tym Niemcy, Wielką Brytanię, Francję, Indie, Koreę Południową. Pozwala to uniknąć izolacji finansowej i dyplomatycznej. Chiny najbardziej obawiają się zamknięcia w dwustronnej konfrontacji ze Stanami Zjednoczonymi, do czego dopuścił Związek Radziecki.

Na razie stawiają na represje handlowe w stosunku do wyrobów amerykańskich. Represje te mają pokazać, że Chiny się nie ugną. W Stanach Zjednoczonych posunięcia te godzą w farmerów, którzy w związku z podwyżką ceł doświadczają spadku sprzedaży, zwłaszcza zbóż, wieprzowiny, wołowiny… Trump obiecał im spore środki pomocowe (12 mld dolarów), ale wypłaca się je po kropelce i zdaniem Wall Street Journalnarasta niepokój. „Patriotyzmem nie spłaca się rachunków”, mówi jeden z nich [19]. Władze w Pekinie zniosły przy tym zupełnie cła na soję importowaną z Bangladeszu, Indii i Korei Południowej oraz robią zakupy w Brazylii (zboża i mięso) czy w Australii. Wiadomo zaś, że straconego klienta trudno jest odzyskać.

W Stanach Zjednoczonych krucjata Białego Domu przeciwko chińskiemu najeźdźcy wywołuje raczej zadowolenie. W administracji wielu uważa, że Chiny się ugną, tak jak uczynił to Meksyk, który zgodził się na pewne restrykcje, a przede wszystkim na płacę minimalną w wysokości 16 dolarów (13,60 euro, w porównaniu z 9,88 euro we Francji) w niektórych przedsiębiorstwach eksportujących samochody [20]. Porozumienie o wolnym handlu nigdy nie zawierało klauzuli socjalnej; teraz tak się stało, choć ma ona ograniczone zastosowanie.

Inaczej rzecz ma się z olbrzymami dystrybucji, takimi jak Walmart, który zaopatruje się w 80% po drugiej stronie Pacyfiku, jak również z niektórymi przedsiębiorstwami przemysłowymi. Ich przedstawiciele zebrali się w połowie sierpnia br. w Waszyngtonie i uznali, że „cła te spowodują spustoszenia finansowe w [ich] gałęziach i wyrządzą szkody konsumentom amerykańskim” [21]. Jest to klasyczny argument, gdy chodzi o przeciwstawienie się wszelkiemu protekcjonizmowi, co nie znaczy, że nie jest prawdziwy.

Aby posunięcia te były skuteczne, musiałby towarzyszyć im poważny wzrost siły nabywczej Amerykanów, co, jak się wydaje, nie stoi na porządku dziennym, a przede wszystkim – co jest jeszcze bardziej nieprawdopodobne – przemysł musiałby powrócić na ziemię amerykańską. Zdaniem agencji Bloomberg np. przedsiębiorcy w przemyśle włókienniczym i odzieżowym orientują się już na inne kraje: Wietnam, Kambodżę itd. [21]. Niektóre sektory przemysłowe, jak np. te, które używają stali specjalnej, uzyskały już zwolnienia od ceł i mogą swobodniej importować.

Stracą na tym zwykli obywatele

W Ameryce, podobnie jak w Chinach, z pewnością najbardziej stracą na tym konflikcie zwykli obywatele. O ile otoczenie Trumpa liczy, że Pekin się ugnie, o tyle Xi chce wierzyć, że po wyborach amerykańskich przypadających w połowie kadencji, a zatem w listopadzie br., władze w Waszyngtonie powrócą do stołu rokowań. Tymczasem, jak zauważa An Gang, badacz z chińskiego think-tanku Pangoal Institution, starcie chińsko-amerykańskie wychodzi daleko poza ramy handlu. „Zatarg ma teraz implikacje wojskowe i strategiczne.” Chińskie koła kierownicze obawiają się, aby zatarg ten nie odbił się na sytuacji na Morzu Południowochińskim i na Tajwanie, gdzie napięcia nigdy nie były tak silne jak obecnie.

Jedno jest pewne: model internacjonalizacji i specjalizacji produkcji, który obowiązywał w ostatnich dziesięcioleciach, rozpada się zarówno na Zachodzie, jak i w Chinach. Tymczasem nie widać żadnego zarysu modelu alternatywnego – ani wśród adeptów „komunizmu” na modłę chińską, ani wśród tych, którzy schlebiają kapitalizmowi na modłę amerykańską, nawet zaprawioną protekcjonizmem. Toruje to drogę wszelkim możliwym licytacjom.

tłum. Zbigniew M. Kowalewski

[1] „Texte intégral du rapport de Xi Jinping au 19e Congrès national du PCC”, Xinhua en français, 3 listopada 2017 r., na http://french.xinhuanet.com.

[2] W. Wu, K. Huang, „Did China Think Donald Trump Was Bluffing on Trade? How Beijing Got It Wrong”, South China Morning Post, 27 lipca 2018 r.

[3] „China, Unsure How to Handle Trump, Braces for «New Cold War»”, Bloomberg News, 17 sierpnia 2018 r.

[4] Tamże.

[5] Artykuł wstępny, Global Times, 15 lipca 2018 r.

[6] Przemówienie Xi Jinpinga na Forum Ekonomicznym w Davos, CGTN, 17 stycznia 2017 r.

[7] Twitter, 18 sierpnia 2018 r.

[8] „John S. McCain National Defense Authorization Act for Fiscal Year 2019″, Kongres, Waszyngton, 13 sierpnia 2018 r., na http://www.congress.gov.

[9] Twitter, 1 marca 2018 r.

[10] Cyt.: G. Watts, „China Caught Off Guard As US Trade War Highlights Beijing’s Dilemma”, Asia Times, 31 lipca 2018 r.

[11] J. Tankersley, „Steel Giants With Ties to Trump Officials Block Tariff Relief for Hundreds of Firms”, The New York Times, 5 sierpnia 2018 r.

[12] „Transcript of 8/16 Trump Cabinet Meeting: Economic Policies Matter”, RealClear Politics, 16 sierpnia 2018 r., na http://www.realclearpolitics.com.

[13] Zob. Ding Yifan, „Wkrótce juan w każdej kieszeni?”, Le Monde diplomatique – edycja polska, lipiec 2015 r.

[14] R. Loukil, „L’équipementier chinois ZTE placé sous tutelle américaine”, L’Usine nouvelle, 17 lipca 2018 r.

[15] E.C. Economy, „China’s New Revolution”, Foreign Affairs, maj-czerwiec 2018 r.

[16] „Xi Urges Breaking New Ground in Major Country Diplomacy with Chinese Characteristics”, Xinhua, 24 czerwca 2018 r., na http://www.xinhuanet.com.

[17] „Examen statistique du commerce mondial 2018″, Międzynarodowa Organizacja Handlu, Genewa, na http://www.wto.org.

[18] Birma, Brunei, Indonezja, Kambodża, Laos, Malezja, Filipiny, Singapur, Tajlandia i Wietnam.

[19] J. Newman, H. Haddon, „US To Pay Farmers $4,7 Billion To Offset Trade-Conflict Losses”, The Wall Street Journal, 28 sierpnia 2018 r.

[20] 40% wartości produkcji samochodu musi być wytworzone w przedsiębiorstwach, w których płaca wynosi co najmniej 16 dolarów.

[21] O. Churchill, „US Trade Panel Hears Harsh Criticism of Proposed New Tariffs – and Praise for Chinese Craftsmanship”, South China Morning Post, 21 sierpnia 2018 r.

[22] „Fashion Retailers Turn to Cambodia and Vietnam As Tariffs Hit China”, Bloomberg News, 20 sierpnia 2018 r.

[23] „China, Unsure How to Handle Trump, Braces for «New Cold War»”.

 

 

Reklama