Radosław S.  Czarnecki, Wrocław: GARŚĆ  REFLEKSJI  UCZESTNIKA  WARSZAWSKIEJ  DEBATY „Komu służy zamieszanie wokół sądów ? która odbyła się 5 sierpnia 2018

     

Arys­tokrac­ja  się przeżyła: to nie ludzie –  to wid­ma!      Za długo no­siła na so­bie ludzkość te wid­mo­we wszy. Ka­pita­lizm to złośli­wy no­wotwór, który zaczął gnić, zja­dać i gan­gre­nować or­ga­nizm, który go wy­dał – oto dzi­siej­sza społeczna struk­tu­ra.

                                                      WITKACY

         Mój sąd – który wyrażałem jasno, podczas debaty i w swej dotychczasowej publicystyce nie raz – jest taki, iż lewica winna protestować przeciwko łamaniu zasad państwa prawa, protestować mocno i żarliwie (gdyż to co się dzieje w naszym kraju stanowi zalążki quasi-faszystowskich opresji immanentnych państwu kato-narodowemu a’la Włochy Mussoliniego), ale pod swoimi sztandarami, ze swoją retoryką i narracją, ze swoimi wartościami na ustach i obroną dorobku lewicy (en bloc) w globalnej kulturze i cywilizacji. Dlaczego lewica winna zachować wyjątkową – zwłaszcza dziś, przed jakimikolwiek wyborami i decyzjami politycznymi – ostrożność przed zbytnią fraternizacją z tzw. obozem liberalnym (a de facto – neoliberalnym gdyż klasycznych liberałów w naszym kraju szukać należy ze świeczką) ? Z wielu powodów.    

     O odbudowie wpływów lewicy w Polsce, zarówno w wymiarze parlamentarnym jak i narracyjnym, nie ma nawet co wspominać. Ten czas jest bowiem odpowiednim momentem – może jednym z ostatnich w najnowszej historii naszego kraju – aby zaakcentować obecność tej formacji (en bloc, bez wzajemnych swarów, kopania po kostkach, pretensji i złośliwości) w polskim życiu publicznym. Aby powrócić „z przytupem” (czyli z samodzielnym, oryginalnym i nowatorskim – wobec wszechobecności prawicy – modernistycznym programem zmiany sytuacji w Polsce) do nadwiślańskiego życia publicznego. Bo przykładów z politycznej praktyki innych krajów jest aż nadto, iż życie publiczne jest możliwe przez dekady bez lewicy i partii niosących te ideały. Co rodzi określoną sytuację społeczno-polityczno-kulturową.   

     Czołowa i pretendująca do przewodniej siły oporu społecznego siła (sadowiąca się na scenie politycznej w roli hegemona) za jaką chce uchodzić Platforma Obywatelska jest absolutnie niewiarygodna. I to nie tylko dla lewicowych wartości i pomysłów „na Polskę po PiS-ie”. Bo czy ktokolwiek z jej reprezentantów przedstawił konkretne plany reform życia publicznego, państwa, administracji, polityki en bloc  ? A  że są one w bardzo wielu sferach konieczne i muszą być przeprowadzone tego nikt zdroworozsądkowy i odpowiedzialny nie neguje. Czy ktokolwiek z tego obozu zajmuje nie reaktywne, nie doraźne, nie wedle improwizowanych chwilą stanowisko na fakt demolowania przez PiS systemu prawno-konstytucyjnego w Polsce, na jakość ich rządów tak aby społeczeństwo dostało wyraźny sygnał od tzw. elit politycznych będących w opozycji do rządzącej prawicy iż po odsunięciu PiS-u od władzy to i to zostawimy (bo jest pożyteczne, jedynie poprawimy w tym i w tym aspekcie), a to co nie jest zgodne z  konstytucyjnym porządkiem i przeczy zasadom państwa prawa – wyrzucimy do kosza. Z dogłębnym uzasadnieniem dlaczego.  Mniej o karaniu sprawców, więcej o elementach pozytywnego programu. Zwłaszcza w przedmiocie oddania państwa społeczeństwu, wspólnotom lokalnym, grupom obywatelskim itd. I jasny, zdecydowany kurs na świeckość państwa oraz cywilizowanego porządku prawnego.  

     Bez takiego przekazu lud odbiera wszelkie protesty, swary, połajanki polityków obu obozów i skupionych wokół nich tzw. obywatelskich gremiów (a de facto będących agendami poszczególnych koterii politycznych) jako chęć powrotu do tego co było przed 2015 rokiem i co przyczyniło się moim zdaniem w lwiej części do zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości.

     Czyli pozytywny program będący autentyczną – nie kosmetyczną, nie przypudrowaną stanu sprzed 2015 roku – alternatywą dla nacjonalistyczno-klerykalnej i neoliberalnej wersji proponowanej przez Prawo i Sprawiedliwość.   

     Drugi aspekt sporów przejawiających się na tym tle to niedopuszczalna zdaniem zwolenników najszerszego i możliwie najdalej idącego w programowo-ideowym amorfizmie frontu anty-pisowskiego to problem rzekomej krytyki elit (poniekąd swoiście rozumianej arystokracji). Wielu przedstawicieli obozu demo-liberałów sądzi, iż krytyka elit jaką uprawia część lewicy jest anty-społeczna, populistyczna, szkodliwa i krótkowzroczna. Źle służąca perspektywie odsunięcia PiS-u od władzy. Ja uważam coś przeciwnego. Lewica, poważna i programowo dojrzała, krytykuje nie elity jako takie, a tzw. elitaryzm klas uprzywilejowanych w Polsce, uważających się właśnie za elity. Elitaryzm – a priori przeciwstawny egalitaryzmowi który jest jednym z zasadniczych kanonów lewicowości – to pogląd wedle którego pewne jednostki czy grupy społeczne są bardziej wartościowe od innych i przez to predestynowane do zajmowania uprzywilejowanych pozycji w społeczeństwie. Ta predestynacja wynikać może z racji urodzenia (wspomniana w motto „arystokratyczność” i w polskim imaginarium „ziemiańskie tradycje”), z posiadanych lub wrodzonych talentów, wykształcenia, rasy, religii, pochodzenia społecznego, koneksji polityczno-rodzinnych (tzw. nepotyzm), płci etc. Elitaryzm jest poglądem politycznym i etycznym, także praktyką, nie doktryną. Lewica atakując i nie wyrażając zgody na elitaryzm sprzeciwia się tym samym konserwatywnym i opartym o skostniałe tradycje hierarchizujące oraz stratyfikujące społeczeństwo. Sam w sobie on bowiem przeczy pluralizmowi (czyli demokracji), zasadzie równych szans i wspomnianemu egalitaryzmowi. Prowadzi – jeśli bierzemy pod uwagę wykształcenie (a ono jest  bezpośrednio związane z umiejscowieniem człowieka na drabinie społecznej hierarchii co wynika z rozpiętości dochodowych) – do rządów merytokracji co jest sprzeczne nie tylko z paradygmatami lewicowości, ale stoi w opozycji do rozumienia zasadniczych kanonów liberalnej demokracji.

     Dlaczego o tym trzeba przy tych okazjach mówić ? Protesty w naszym kraju – i stwierdzono to jasno podczas debaty – gromadzą dziś znacznie mniej osób niż np. przed rokiem. Dotyczą i dotyczyły przeważnie dużych aglomeracji miejskich oraz środowisk tzw. inteligenckich co wiązać należy z ich poparciem dla opcji neoliberalnej, życia wedle pryncypiów zakreślonych przez rynkowych ortodoksów pojęciem laissez faire. Grup ludzi będących beneficjentami systemu z jakim mieliśmy do czynienia podczas 8-mioletnich rządów poprzedniej koalicji (neoliberałowie czyli PO, klon polityczno-mentalno-doktrynalny dawnej Unii Wolności i jej salonowo-familiarnych hybryd oraz typowa partia konserwatywno-chadecka jaką jawi się PSL) i które zaowocowały ich porażkami wyborczymi. Dziś królują tu żal i zaskoczenie. Świadczą najlepiej o tym wzbierającym rozgoryczeniu i słownej agresji, pretensjach i rozczarowaniu (wynikających z niezrozumienia, ignorancji, braku krytycznej autorefleksji nad poczynaniami polityków obozu demo-neoliberalnego) wypowiedzi części prominentnych reprezentantów tych gremiów takich jak Dorota Wellman, Tomasz Lis, Jan Hartman, Andrzej Celiński, Walter Chełstowski czy Eliza Michalik.

     Całe to środowisko, politycy, ich zwolennicy, bezrefleksyjni wyborcy i wielbiciele jedynie słusznej ideologii neoliberalnej mówiącej, że tylko rynek i jego zasady są sprawiedliwe i niezmienne (czyli zysk, rentowność, relacja sprzedający vs kupujący, pracodawca vs pracobiorca – a praca jest towarem – a godnym admiracji jest przede wszystkim właściciel kapitału), ślepi wyborcy PO i „resztówki po Unii Wolności” nie przerobili mimo upływy 3 lat od wyborów AD’2015 bez mała sentencji Arystotelesa mówiącej, iż „……nie poznamy prawdy nie zgłębiając przyczyn”.    

     I to jest kolejny aspekt determinujący brak zaufania lewicy do czystości intencji tzw. obozu liberalno-demokratycznego (a de facto – neoliberalnego), który wielokrotnie w najnowszej historii dawał dowody swej pychy, buty, nieliczenia się z innymi podmiotami życia politycznego, dogmatyzmu i pogardy dla inaczej myślących. Zwłaszcza lewicy. Głosowania sejmowe tego obozu nad zasadniczymi elementami psującymi państwo prawa – IPN, CBA, kult tzw. żołnierzy wyklętych, polityka wschodnia, ukłony w stosunek do Kościoła kat. itd. – jak również brak jakiejkolwiek reakcji na rządy PiS-u 2005-07 (nikt nie został pociągnięty do jakiejkolwiek odpowiedzialności za jawne przekroczenia prawa i porządku konstytucyjnego)  uznawać można za ciche wsparcie dla pomysłów  Prawa i Sprawiedliwości w tej mierze, a braku reakcji na „wyczyny” rządów Partii Prezesa Kaczyńskiego stał się przyzwolenie dla takich działań w przyszłości. Jest to więc partner wiarygodny, poważny, odpowiedzialny ?

     Gdy obok tzw. obywatelskich protestów próbują czołowe miejsca zająć politycy tego obozu, zapalać się winna lewicy „czerwone światełko”. I nie jest tak jak mówią niektórzy zwolennicy amorfizmu politycznego, będącego de facto koalicją „od lasa do Sasa” spajanej tylko anty-pisizmem. Nie jest problem w takim razie np. udział prof. Leszka Balcerowicza w owych demonstracjach (to przykład najbardziej skrajny) i „nie stawania obok niego”. Nie, nie o to chodzi. Mówię o czynnych politykach Platformy Obywatelskiej (oraz .nowoczesnej.pl będącej w zasadzie klonem ideowo-doktrynalnym PO, clou neoliberalnego myślenia o świecie i człowieku) zwłaszcza Grzegorzu Schetynie (i całym kierownictwie tej Partii)  egzemplifikującym wszystkie wady i grzechy rządów koalicji PO-PSL i prezydentury Bronisława Komorowskiego. Ostatecznym dowodem na niewiarygodność tej formacji niech będzie fakt, iż po porażkach wyborczych – a to jest standard cywilizowanych i demokratycznych partii z Zachodu Europy – kierownictwo takiej asocjacji politycznej podaje się do dymisji, sprzyjając  tzw. nowemu otwarciu. Trwanie kierownictwa PO na czele z Grzegorzem Schetyną utwierdza jedynie taki oto społeczny odbiór: nic się nie stało, walczymy o powrót do władzy po to aby było jak było …..  Brak konkretnych programów – o czym pisałem wcześniej – tylko potwierdza takie stwierdzenie i taki odbiór.

     Lewica winna – jak podkreśliłem – protestować, mocno i żarliwie, ale przeciwko łamaniu konstytucyjnego i prawnego porządku przez rządzącą prawicę. Absolutnie nie w obronie konkretnych osób (Małgorzata Gersdorf czy Andrzej Rzepliński), które swoimi poczynaniami – niekonsekwentnymi, chwiejnymi, ułomnymi etycznie i jurydycznie – przyczyniły się do deptania zasad państwa prawa i wielu zapisów konstytucji, stając tym samym jeśli nie w jednym szeregu to na pewno w gronie ludzi sprzyjających zaistniałej obecnej sytuacji. I nie jest istotnym czy były to czyny oraz decyzje świadome bądź wymuszone ważnych publicznie osób, chodzi o efekty i wydźwięk biorąc pod uwagę ich pozycję i rangę sprawowanych urzędów.         

     Na postawione pytanie, mające być leif motivem debaty – >Komu sluży zamieszanie wokół sądów ?< – trzeba odpowiedzieć, iż na pewno PiS-owi. Mobilizuje on wokół tzw. naprawy systemu, hasłom typu oddajemy Polskę Polakom itd. a także dyskontuje (w wyniku braku konkretów programowych ze strony oponentów politycznych czyli wspomniana tu reaktrywność a nie progresywność) bezpłodność tzw. opozycji, sprowadzając debatę do połajanek i wyznaczając swym interlokutorom politycznym własne pole bitwy, na własnych zasadach i wedle pisowskiego pomyslu na nasze państwo. I właśnie w opozycji do takich reguł gry politycznej winna się pozycjonować lewica w trakcie potrzebnych, wymaganych i moralnie uzasadnionych protestów.

 

Reklama